W niedzielę skończę ostatnie „dzieścia” lat… Temat moich
urodzin posłużył mi jako punkt wyjścia do rozważań nad tym, czy miesiąc w
którym się urodziliśmy ma jakieś znaczenie? Czy istnieje ranking: w jakim
miesiącu najlepiej się urodzić, a w jakim nie?
Często się nad tym zastanawiam. W jakim miesiącu
najlepiej urodzić dziecko? Czy moja przyszła latorośl nie będzie na mnie zła za
to, że ma na przykład urodziny w wakacje i raczej trudno będzie zorganizować
imprezę urodzinową, kiedy wszyscy są na wyjeździe? Albo będzie mieć urodziny w
listopadzie, kiedy zimno i plucha za oknem? W gruncie rzeczy wiem, że to jest
mało istotne… Że najważniejsze jest to, aby dziecko urodziło się zdrowe,
chciane i kochane.
W naszej rodzinie większość dzieci (ja, moja siostra i
kuzynostwo) jest „zimowych” – nasze urodziny przypadają na styczeń, luty i
marzec. Zawsze myślałam, że zima jest najlepszym miesiącem na urodzenie
dziecka. Nie trzeba chodzić z brzuchem w upalne lato, a do następnych wakacji
można próbować się zregenerować (a w przypadku fotografa ślubnego nie wypada
się z tzw. „sezonu”)…
W styczniu br. pojechałam na szkolenie z fotografii
ślubnej do Krakowa. Spałam u mojej kochanej kuzynki, Edyty. Edytka trzy lata
temu urodziła córeczkę, Milenkę. Gdy zadaję Edycie pytanie kiedy najlepiej
urodzić dziecko, Edyta odpowiada: „tylko nie w zimę”. Kryje się za tym jej
osobista historia. Edyta w szóstym miesiącu ciąży, w grudniu, nabawiła się infekcji, w
konsekwencji zachorowała na świńską
grypę i zapalenie płuc. Dwie poważne choroby i to w ciąży! Trafiła na oddział
intensywnej terapii, Milenka zaczynała się dusić i lekarze musieli ją wyciągnąć
z brzucha prawie na miesiąc przed planowanym terminem porodu… To wszystko
odbiło się na jej stanie zdrowia. Obecnie Milenka ma trzy latka – nie chodzi i
nie mówi, cierpi na opóźnienie psychoruchowe. Oprócz tego ma padaczkę,
niedowagę i słabe napięcie mięśniowe – wymaga stałej rehabilitacji… Ale Edyta
jest bardzo silna! Nie skarży się, jest cały czas uśmiechnięta i pozytywnie
nastawiona do świata. Wiem, że mogę brać z niej przykład. Tak dobrze czułam się
w jej domu, gdy mieszkałam z jej rodziną w trakcie weekendowych warsztatów.
Tyle w nim spokoju, ciepła, radości… Kocham Edycię i Milenkę, dlatego
postanowiłam im pomóc na tyle, na ile potrafię. Milenka znajduje się pod opieką
fundacji i można oddawać 1% podatku na jej leczenie i rehabilitację. Poniżej
znajduje się plakat z informacjami:
Do tej pory dzięki wpłatom z
1% udało się zakupić dla Milenki m.in. pionizator, ortezy czy kombinezon
„TheraTogs”, który stymuluje mięśnie Milenki do pracy. Wszystkim, którzy
zechcą pomóc Milence serdecznie dziękujemy! Prosimy również o udostępnienie
plakatu… Im więcej osób dowie się o Milence, tym większe są szanse na realną
pomoc dla niej. Plakat zamieściłam na naszym profilu na Facebooku: KLIK Można go
udostępnić klikając w napis „Udostępnij” pod zdjęciem, na Facebooku.
Moje urodziny przypadają na
luty. Nigdy mi to nie przeszkadzało, nawet cieszyłam się, że mogę świętować
zaraz na początku roku (szybciej stawałam się dorosła, kiedy ta „dorosłość”
była jeszcze w cenie!). Ale niedawno usłyszałam opinię, że najlepiej jest mieć
urodziny w maju / czerwcu – bo wtedy można zorganizować urodzinowego grilla,
świętować na łonie natury i cieszyć się słońcem. A i dla mamy będącej w ciąży słońce ma
duże znaczenie, o tej porze roku dostępnych jest więcej warzyw i owoców
zawierających cenne składniki, a w powietrzu nie wisi tyle zarazków, co zimą…
W myśl tej zasady,
postanowiłam sobie wyobrazić, że mogę świętować urodziny „wakacyjnie”. Stworzyć
sobie taką iluzję, że oto jestem na piaszczystej plaży, świeci słońce i jest
bosko. To był pomysł na tę sesję zdjęciową. A zdjęcia powstały w moim aneksie
kuchennym.