poniedziałek, 25 lutego 2013

O tym jak Aurelie zaszczepiła we mnie miłość do gotowania

Świętowanie urodzin przedłużyło się, dlatego obiecanego kulinarnego wpisu w sobotę nie było… Proszę o wyrozumiałość! Utknęłam w kuchni przed planowanym przyjęciem rodzinnym – i już nie zdążyłam nic opublikować przed przyjściem gości. 


Chciałabym Wam dzisiaj przedstawić Aurelie, moją przyjaciółkę z Francji, która nauczyła mnie nie tylko mówić po włosku, ale i gotować. Studiowałyśmy i mieszkałyśmy razem w Turynie podczas wymiany studenckiej w ramach programu „Erasmus” . Gdy przyjechałam do Włoch miałam za sobą czteromiesięczny kurs gramatyki, ale z mówieniem miałam problemy. Aurelie spadła mi z nieba! Nie mówiła po angielsku, a przecież musiałyśmy jakoś się ze sobą porozumiewać okupując jeden pokój. I tak każdego dnia ćwiczyłam włoski, opowiadałam jej codziennie co było na zajęciach, co nowego i zabawnego mi się przydarzyło (a było sporo takich incydentów!), itp. – i tak, pod koniec mojego pobytu potrafiłam już pokłócić się po włosku, wziąć udział w dyskusji na zajęciach z historii sztuki i śmiało z każdym się dogadać. 


Dodatkowo, więź między mną a Aurelie umocniła się, gdy okazało się, że para Włochów, która wynajmowała nam pokój, próbowała oszukać nas i wyłudzić od nas pieniądze. Było sporo nerwów (wizyta w konsulacie polskim, interwencja na uniwersytecie, itp.) – ale miałyśmy w sobie oparcie. To było najważniejsze. 


To właśnie we Włoszech zaczęłam gotować. Mieszkając z rodzicami nie odczuwałam potrzeby, aby rozwijać kulinarne zdolności – wręcz nie lubiłam dni, w których musiałam odciążyć mamę w kuchni (a nigdy nie były to zaawansowane czynności!). Lucy wręczyła mi przed wyjazdem książkę kucharską, moją dzisiejszą „skarbnicę wiedzy”. Moim pierwszym daniem, ugotowanym w Turynie, była zupa pomidorowa – współlokatorzy poznali moją warzywną miksturę jako typowe polskie danie – podobno bardzo im smakowała, mimo iż smak baaardzo odbiegał od „oryginału”!!! Aurelie zainspirowała mnie. Na początku każda z nas gotowała na własny użytek, ale pod koniec „Ersamusa” planowałyśmy wspólnie nasze posiłki. Do specjałów Aurelie należał „kurczak po francusku” (tak go sobie nazwałam i pod taką nazwą zna go moja rodzina i przyjaciele), tarta serowa  i babeczki z „tajnym” nadzieniem.

Ja i Aurelie, Turyn 2010

Na przyjęcie urodzinowe przygotowałam: ciasto „lodowiec” według przepisu mojej babci, babeczki według przepisu Aurelie i „papryki nadziewane seksapilem” z przepisu Macieja Moroza, który zaprezentował właśnie to danie w jednym z odcinków programu „Ugotowani”. Uwielbiam eksperymentować w kuchni i wprowadzać nowości do jadłospisu. Myślę też, że jestem bardzo „odważna” serwując gościom potrawy, których wcześniej nie robiłam! Z powyższej listy taką „świeżynką” był dla mnie "lodowiec".


Lodowiec - z przepisu babci Marysi
 Przepis:

Robimy galaretkę o smaku truskawkowym / wiśniowym - zostawiamy do wystygnięcia, wkładamy do lodówki, aby lekko stężała (jak zacznie tężeć należy ją roztrzepywać widelcem)
Na dnie tortownicy układamy biszkopty "w parasolkę" (na sztorc, ale mnie zabrakło biszkoptów, więc poukładałam je na płasko), luki wypełniamy herbatnikami
Biszkopty "ponczujemy", to znaczy skrapiamy łyżką kawy :-)  (można to zrobić delikatnie palcami); robimy masę:
4 żółtka ucieramy lub miksujemy z 4 łyżkami cukru

Dodajemy 1 łyżkę kopiatą mąki ziemniaczanej - po trochę - i miksujemy
Zostawiamy masę i oddzielnie: należy ugotować 1 szklankę mleka z 1 cukrem waniliowym --> cukier wsypywać na gotujące mleko, tym mlekiem zalewamy masę i gotujemy 3 minuty cały czas pilnując, żeby się kluski nie zrobiły :-) ! Całość zostawiamy do wystygnięcia 
Na zdjęciu u góry: oddzielnie ucieramy kostkę PALMY (oryginalnie w przepisie jest masło, ale babcia dodaje PALMĘ)
Do utartej Palmy dodajemy po łyżce masy {tego "budyniu"} (ma być zimna!) - pod koniec ucierania wlewamy pół szklanki kwaśnej śmietany 18%  - i znów miksujemy ; WAŻNE: śmietana i Palma nie mogą być z lodówki, muszą trochę "odstać"
WAŻNE: masa powinna być "jak kiełbasa" - gęsta, nie taka jak na zdjęciu powyżej :-) Ja o tym zapomniałam i trochę za krótko ucierałam :-) Ale wyszło! ;)
Masę wykładamy na biszkopty po łyżce dookoła, na wierzch kładziemy brzoskwinie (odcedzone wcześniej na sitku)
Całość zalewamy tężejącą galaretką i wkładamy do lodówki :-)
Poniżej przedstawiam zdjęcia Aurelie podczas przygotowywania babeczek. Pierwotnie miałam zamiar umieścić przepis, ale przecież jest to autorska "ricetta" Aurelie, więc powinnam wcześniej zapytać o pozwolenie. Moja francuska przyjaciółka studiowała prawo, ale jej marzeniem było założenie i prowadzenie własnej cukierni.

Aurelie podczas przygotowywania babeczek... Mniam!
Babeczki wykonane przez Aurelie
I moje babeczki. Nie udało mi się kupić aluminiowych foremek, skorzystałam z papierowych...

I na koniec przedstawiam "papryki  nadziewane seksapilem" z przepisu Macieja Moroza, bohatera programu "Ugotowani":


Na farsz składają się: ryż brązowy: jedna lub dwie saszetki - w zależności na ile osób przygotowujemy, paczka lub siatka pieczarek, 2-3 jajka, 1 puszka lub 2 pomidorów, cebule, 3 ząbki czosnku, 3 łyżki keczupu, 2 łyżeczki oregano, 1 łyżeczka tymianku, kawałek ostrego sera (ja daję ser czedar) - do posypania na wierzch, natka pietruszki (ja nie daję, bo mój mąż nie przepada za pietruszką), sól i pieprz. Ja dodałam mięsny składnik w postaci kawałków kurczaka. Oryginalny przepis z proporcjami dla 4 osób znajdziecie tutaj:

http://ugotowani.tvn.pl/przepisy/zupa-cebulowa-papryka-brzoskwinie-i-melony-czyli-uwodzicielski-stol-macieja,37671,1.html

Przyjęcie urodzinowe udało się! Oprócz potraw, przygotowałam prezentację złożoną z moich zdjęć - od dzieciństwa do teraz. Chciałabym się również z Wami podzielić drobną cząstką tego "dzieła". Wiecie jak obecnie wyglądam, dlatego przedstawiam kilka fotek z dzieciństwa:

Lubiłam jeść :-)
"Zerówka", sweterek zrobiła dla mnie Lucy - na drutach
I jedno z moich ulubionych zdjęć: ja zapłakana, a moja siostra w najlepsze pije oranżadę ! :-)
I tym miłym akcentem żegnam się z Wami - i do usłyszenia! 

Martyna


środa, 20 lutego 2013

Urodzinowo

Zbliżają się moje urodziny… - jest zatem pretekst, aby skomponować „urodzinowy” zestaw na przyjęcie rodzinne, które planuję zrobić w sobotę. Zamierzałam kupić sobie z tej okazji nową sukienkę, ale powiem Wam, że obecnie bliższe memu sercu jest kupowanie lamp, wybieranie farb i akcesoriów do wykończenia mieszkania, niż przebieranie wśród asortymentu sklepów odzieżowych. Jesteśmy w trakcie przeprowadzki, ale zgodnie z wyznawaną przeze mnie zasadą – celebracja ważnych momentów musi iść w parze z ładnym wyglądem! 

Od jednej z przyjaciółek dostałam na urodziny sweterki – od razu pomyślałam, że właśnie rzuciła w moją stronę „koło ratunkowe” – nie musiałam chodzić po sklepach, a będę mieć na sobie coś nowego, „świeżego”! 

Do „urodzinowego” zestawu wybrałam: sweterek ¾ z ładnym koronkowym wzorem na rękawach. Od razu mam ochotę powiedzieć: idealny dla mojego typu figury, czyli GRUSZKI. Dlaczego? Koronkowe zdobienia przyciągają wzrok ku górze (odciągając od „szerszego” dołu). „Odwracanie uwagi” to podstawa w sposobie ubierania się „gruszki”! Krągłe pośladki i uda schowane są w lekko rozkloszowanej spódniczce wykonanej m.in. z ramii. Ramia to włókno otrzymywane z łodyg rośliny rami, używane do wyrobu delikatnych tkanin (Słownik języka polskiego pod red. Mieczysława Szymczaka). Spódniczkę wybrała dla mnie Lucy podczas zakupów w ramach „uzupełniania garderoby” jakiś czas temu. Do tego jasne rajstopy i biżuteria utrzymana w kolorystyce. Kolczyki również dostałam na urodziny, duuużo kolczyków! Jeżeli dodam do tego kolekcję biżuterii, którą dostałam od Ewy, blogerki z Irlandii prowadzącej bloga z rękodziełem „made by Ewa Nowak” – okaże się, że mam już pokaźny zbiór i „materiał”, na którym mogę bazować pisząc kolejne posty! Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo - szczerze mówiąc- zaniedbałam sferę „dodatków"... Kilka razy zdarzyło się, że Lucy witając mnie w progu kręciła głową: „A gdzie biżuteria?!” Kochani, nawet mój tata stwierdził, że „kobieta bez biżuterii jest jak choinka bez ozdób!” Miejcie to na uwadze! 

Pozdrawiam, Martyna

Z miśkiem - moim modelem. Naprawdę nie jest łatwo robić sobie zdjęcia ze statywu na samowyzwalaczu...
To zdjęcie zrobił mój mąż - "ulitował się" widząc moje wygibasy... Prosił, żebym podkreśliła, że to on jest autorem tego zdjęcia :-)

Sweterek i kolczyki: Orsay
Spódniczka: Camaieu
Rajstopy: Calzedonia

sobota, 16 lutego 2013

"Jesteś dobra, mądra i ważna"

„You is kind, you is smart, you is important” – mówiła Aibileen, czarnoskóra służąca wychowująca małą białą dziewczynkę, w filmie “Służące” (ang. tytuł „The help”). Jako jedyna w świecie dziecka wpajała mu poczucie własnej wartości, powtarzając charakterystyczną kwestię: „Jesteś dobra, jesteś mądra, jesteś ważna.”

Ostatnio pisałam o nadawaniu ważności chwilom poprzez ubiór. Dzisiaj chciałabym podkreślić jak ważne jest również wyrażanie uznania naszym najbliższym i osobom, które nas otaczają – poprzez dobre słowo. 

Poczucie własnej wartości najczęściej jest wypadkową działania różnych sił i czynników, z których lwią rolę odgrywa wychowanie – to, w jaki sposób traktowali nas nasi rodzice, dziadkowie, opiekunowie i w jaki sposób się do nas zwracali. Oni jako pierwsi w naszym życiu uczą nas (a przynajmniej powinni) szacunku do nas samych. Niestety, w tym wypadku silniejsze okazuje się to, co wypowiedziane, a nie to, co pomyślane. Oznacza to, że słowo – pochwała (bo o tym chcę pisać) ma moc tylko wtedy, gdy podzielimy się nim z drugą osobą. Nie wystarczy pomyśleć: „Ale moja córka jest wspaniałą osobą, jest taka zdolna, świetnie radzi sobie w szkole, w pracy, jestem z niej dumna.” Dobrze by było, gdybyśmy potrafili MÓWIĆ sobie ważne rzeczy – na co dzień, tak jak to robiła Aibileen we wspomnianym filmie. Za dużo narzekamy, a za mało chwalimy… A tak na marginesie, odtwórczyni roli Aibileen - Viola Davis została za nią nominowana do Złotego Globu i Oscara - warto zobaczyć!

W Walentynki dostałam paczkę od… babci! Babcia mieszka na drugim końcu Polski. Czekoladki aż krzyczały etykietkami „Kocham Cię!” – tyle miłości ma w sobie moja babcia, a te pokłady nigdy się nie kończą… Zawsze słyszę od niej jaka jestem dla niej (i dla dziadka też :-) ) ważna, jak bardzo mnie kocha, jak bardzo brakuje jej mojego towarzystwa. „Jesteś moją gwiazdeczką!” – powtarza. W szarej polskiej rzeczywistości taka postawa jest raczej rzadkością. Na naszym weselu babcia bawiła się do białego rana, wyciągała na parkiet nawet naszych znajomych - słowami „To nie stypa! Bawimy się!” Potrafiła cieszyć się razem z nami, i to podwójnie: za siebie i za dziadka, który z powodu ciężkiej choroby nie mógł przybyć na ceremonię zaślubin. Razem z moją mamą i siostrą śmiejemy się, że babcia przybyła na Ziemię z kosmosu! :-)
 
Jaki z tego wniosek? Celebrujmy życie poprzez ładny i schludny ubiór, oddając w ten sposób szacunek naszym najbliższym, ale nie zapominajmy przy tym o uwydatnianiu ich zalet – na głos!!! 

Martyna

Poniżej kilka zdjęć z "sesji plenerowych" z babcią: 

Babcia to prawdziwa elegantka! Uwielbia chodzić po sklepach, z których wychodzi obładowana torbami, wypchanymi po brzeg ubraniami. Z łezką w oku wspomina Warszawę, w której mieszkała aż do emerytury, ulicę Chmielną i ulubiony sklep z butami, gdzie drogie włoskie modele można było kupić troszkę taniej... Obecnie ubiera się na "wygrzebkach" - zawsze znajdzie jakąś perełkę dla mnie, mojej mamy i reszty familii! :-)